ilustrzane szkiełka. na brzegu siedzą te o przenikliwym głosie i pozwalają brzmieć pieśni, o której już wiedzą że nie wróci. ta się nad tym lustrem rozlewa, powoli, twardo siedzą te baby na brzegu i wyśpiewują przedziwną melodię, skargę bez smutku, bez zmęczenia. lustrzane szkiełka leżą na morzu, w pierwszym świetle dnia wszystkie baby, idąc za swą naturą, siadają na brzegu, zostawiają wszystko precz, śpiewają tę melodię, aż wreszcie usłyszą, również z daleka, jeden z własnych głosów upominają przypływy, by były cicho. idzie sztorm, wstaje ląd. głosy walczą z morzem piszcząc, singolare, come quel canto intenerisce, molto piè, quanto è piè ben cantato —
lustrzane szkiełka na morzu. w pierwszym świetle dnia upominały przypływy, sztorm, wtedy babom wiatr wskoczył pod spódnice. czekający w porcie osłupieli. sztorm. gdy ich mężowie rozpaczliwie wyrzucali reszki przynęty, bóg zaplątał się w sieci mewim krzykiem. a oczy były zaklejone prze pianę. czekali w porcie ludzie. milcząc, stojąc krzywo, aż cienie upadły, dźwigi już więcej nie skrzypiały w wichrze. czekający mimo łez czekali na zwiedzionych. fale wdarły się do kadłuba, lizały lukrecję, żagle się darły, deszcz zacinał i ciagnął, faceci zawierzyli wołaniu, statek gruchnął
, potoczył się i ukłonił czekającym: baby tylko się gapiły, stały osłupiałe i nieruchomo wpatrywały się w grom. niektóre wyły, kucały, czasem, któraś z nich, rozpaczliwie zaczęła się modlić. ależ baby! podczas następnego zachodu słońca wiatr zaczął, jarząc się czerwono, szeptać: idźcie do domu, baby jednak wyciągnęły pięści, położyły swoją karbidówkę, natychmiast wczepiły swoje krwawe palce w sieci, krwawe, milczące, mocne nowe sieci.
w foyer wielkiego hotelu walizka w dłoni, goście nerwowo czekają na rachunek: sztorm się zbliża i każdy chce wyjechać, wynieść się jak najszybciej. najpiękniejszy okres w roku, jest sezon, ale prognoza pogody z miami jest jasna: proszę poszukać sobie schronienia i bezpiecznego miejsca. tu nie da się takiego znaleźć. potem gasną światła w tej karaibskiej wsi. łodzie, które są zwykle pocztówką, są przywiązywane przez rybaków, całkiem mocno do lądu. dookoła nie ma bezpiecznych miejsc. a powoli zbliża się czas: ruch w kierunku telefonu. ale to nie ma sensu, ponieważ połączenie jest przerwane i nikt już dzisiaj nie zadzwoni do domu; ostatni lot od wielu godzin wstrzymany a granica jest uszczelniona.
portotipo | szablony portowe IV
miasto jest łukowate nad przepaścią, która się otwiera, w każdej chwili może je pochłonąć, w niczym innym nie spoczywając jak we własnej strukturze. calli przechodzą w piazze, systerny w trzęsawiska, pusta przestrzeń przechodzi w otwarte morze: wklęsło odbija się doża w lagunie, w morzu, bierze ślub. la mar oczekuje procesji, chóru z san marco, dzwonów, patriarszej łodzi. w dzień wniebowstąpienia w dół, a nie ku górze chyli się gondola doży, gałązka oliwna perli się poświęcona w dzikość, przy ustach laguny, długi śpiew z bazyliki na otwarte morze — męskie głosy, niskie i pełne ufności, w babach mieszka skarga — zwęża się na chwilę do falsetu dni płodnych, doża bierze ślub i nastawia matczyne usta dla statków, które wreszcie, na następny dzień, narodzą się z sepleniącej wenecji, która — il mare — rok w rok sprawia, że woda jest brzemienna.
die polnischen versionen von PORTOTIPO | HAFENSCHABLONE wurden erstellt von Ryba und emendiert von Karolina Rakoczy. die deutschen originale erschienen im band MOTORRADHELD (ritter verlag 2009)